Kim chciałeś zostać, gdy byłeś dzieckiem? To pytanie, które często zadaję uczestnikom prowadzonych przez mnie szkoleń. Z sali słychać głosy niedoszłych astronautów, piosenkarzy, pisarzy i strażaków. Mimo lat pracy w zawodzie trenera jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się usłyszeć, żeby ktoś marzył o karierze specjalisty do spraw sprzedaży, menedżera lub pracownika działu HR. Co więcej, nie poznałam jeszcze nikogo, kto pragnął zostać prezesem. Jak to więc możliwe, że nie mamy do czynienia z falą depresji, a ludzie nie wyskakują masowo z okien korporacyjnych biurowców? Idąc dalej, dlaczego ogromna większość z nich deklaruje, że lubi swoją pracę i ma poczucie życiowego spełnienia? Odpowiedzi na to pytanie dostarcza między innymi teoria stworzona przez Leona Festingera, amerykańskiego psychologa społecznego, który odkrył mechanizm redukcji dysonansu poznawczego.
Dysonans jest definiowany jako nieprzyjemny stan napięcia, który powstaje na skutek rozbieżności między naszymi poglądami a postępowaniem. W dużym uproszczeniu czujemy się źle, jeżeli nie lubimy tego, co robimy. Nade wszystko bowiem, chcemy być spójni. Oczywiście, potrafimy czasami zagryźć zęby i nawet dać sobie jednego wyrwać, mimo że ze świecą szukać konesera, który szczerze lubi wizyty u stomatologa. Jesteśmy w stanie przejść do porządku dziennego po takim jednorazowym, bolesnym doświadczeniu. Zastanówmy się jednak abstrakcyjnie, co by było, gdybyśmy mieli chodzić do dentysty codziennie, przez następnych dwadzieścia lat naszego życia? Festinger odpowiedziałby zapewne, że zaczęlibyśmy stopniowo doceniać kojący kolor ścian w gabinecie, poczucie humoru pani w rejestracji i stymulujące brzmienie wiertła. Z dumą pokazywalibyśmy znajomym kolekcję naklejek z napisem „dzielny pacjent”. Dokonalibyśmy redukcji dysonansu w imię zachowania spójności między swoim działaniem a myślami.
Jeden z eksperymentów potwierdzających to zjawisko przeprowadził psycholog Jack Brehm, któremu udało się nakłonić grupę przedszkolaków do zjedzenia (o zgrozo!) porcji szpinaku. Połowa dzieci otrzymała informację, że jest to jednorazowa przygoda z zieloną papką, podczas gdy pozostałe były przekonane, że szpinak wejdzie na stałe do ich menu. Pierwsza grupa zgodnie uznała, że było to rzadkie paskudztwo. Okazało się jednak, że dzieci, które uwierzyły, że jedzenie szpinaku w przyszłości jest nieuniknione, dochodziły do przekonania, że jest całkiem smaczny.
Podobne badanie przeprowadzono na amerykańskich żołnierzach, którzy podczas misji w Azji mieli żywić się lokalnymi owadami. Ci, którzy myśleli, że jest to konieczność przejściowa, w oczekiwaniu na transport żywności, oceniali ich walory smakowe znacznie gorzej, niż żołnierze, którzy byli przekonani, że przyjdzie im chrupać świerszcze przez najbliższe tygodnie. Wychodzi więc na to, że z natury człowiek nie jest istotą racjonalną, lecz racjonalizującą.
Wróćmy jednak na nasze podwórko, a najlepiej w okolice popielniczek. Jeden z najpopularniejszych przykładów zjawiska redukcji dysonansu poznawczego możemy obserwować na co dzień, w środowisku palaczy. Dzięki szeroko zakrojonym kampaniom społecznym w Europie XXI wieku nie ma już chyba ani jednej osoby, która nie miałaby świadomości szkodliwości tego nałogu. Tymczasem, dane statystyczne wskazują, że dymem zaciąga się jedna czwarta Polaków. Co więcej, regularnie pali 17 procent lekarzy i aż 34 procent pielęgniarek. Jak udaje im się godzić świadomość konsekwencji swojego działania z codziennym rytuałem? Terapeuci uzależnień mogliby połączyć siły i opublikować obszerny zbiór złotych, racjonalizujących myśli: „Amerykańscy naukowcy odkryli, że nikotyna przeciwdziała rozwojowi choroby Parkinsona” „Moja babcia paliła trzy paczki popularnych bez filtra dziennie i dożyła 97 lat”, „Złego diabli nie biorą”. Od A do Z. Reasumując, dysonans między zachowaniem a poglądami zdaje się przerażać bardziej niż perspektywa raka płuc.
Tekst przeprowadził nas przez kolejne przestrzenie-od sali szkoleniowej, przez koszary w Azji, aż po palarnię. Wejdźmy więc do windy, naciśnijmy odpowiedni guzik i wyjdźmy na piętrze, na którym spędzamy kolejne dni naszego zawodowego życia. Dochodząc do biurka, dojdziemy do meritum.
Dobra wiadomość jest taka, że ludzie, którzy są zaangażowani w swoje zawodowe działanie, najprawdopodobniej już wierzą w jego sens i skutecznie racjonalizują swoje wątpliwości, negując sprzeczne informacje. Jeszcze lepsza jest taka, że możemy mieć realny wpływ na poziom tego zaangażowania. Trzymając się teorii, ludzie, którzy zaczną aktywnie brać w czymś udział, będą odczuwać wewnętrzne dążenie do polubienia swoich zadań. Pozwólmy im na to. Gdy wygłaszamy prelekcję, podsumowujemy kwartał, szkolimy, wdrażamy nowy projekt, konsekwentnie angażujmy w ten proces. Delegujmy zadania, pytajmy o opinię, aktywizujmy. Gdy firma przechodzi trudniejszy okres, rośnie zakres obowiązków- nie tłumaczmy, że to jedynie przejściowe perturbacje i trzeba się chwilowo przemęczyć.
Dlaczego znani stand-uperzy, przed wygłoszeniem swojego tekstu, robią rozgrzewki, wyciągając ludzi do odpowiedzi na różne pytania lub proszą o oklaski? Gdy publiczność zacznie brać czynny udział w występie, oceni go przychylniej. Nikt nie chce być częścią czegoś mało wartościowego. Z tej samej przyczyny nawet najbardziej merytoryczne, twarde szkolenie powinno być poprzedzane tak zwanym lodołamaczem, w ramach którego ludzie wykonują wspólnie ćwiczenie, choćby pozornie niezwiązane z tematem. Z perspektywy teorii redukcji dysonansu poznawczego, jest to niezmiernie istotne, bo jeśli człowiek aktywnie współuczestniczy i działa, to zaczyna silniej wierzyć w zasadność całego przedsięwzięcia. Powiem więcej, zaczyna je szczerze lubić.
Lubię pisać teksty opisujące mechanizmy psychologiczne.
PS W dzieciństwie chciałam zostać baletnicą.
Agata Afeltowicz