Prawdopodobnie, bardzo prawdopodobnie każdy człowiek doświadczył chociaż raz w swoim życiu tego stanu.
Najpewniej niepewnie będziemy się czuli zawsze, gdy nie dorastamy umiejętnościami do zadania, klasą do kogoś, obrazem siebie w oczekiwaniach i rzeczywistości.
Pewność siebie, to sformułowanie niekonkretne - niby wiadomo o co chodzi: że "wiara", że "jakaś siła wewnętrzna", że "moc", że "no, nie boisz się" - a jednak trudno w prosty sposób to istotne zjawisk opisać. To może rozebrać na kawałki znaczenie i potem znowu je złożyć?
Mam dużo czasu na myślenie o pewności siebie, przede mną 7 godzin marszu, mniej pada. Atmosfera sprzyjająca - wysokość ok. 4 300 mnp. gorączka lekko powyżej 38 stopni i hmm…biegunka (w języku suahili to: kuhara).
Idę: lewa, prawa.
Staram się na siłę odnaleźć przyjemność w tym, co dookoła i przytrzymać w sobie uciekające z każdym krokiem resztki wiary, że mam w sobie: pewność siebie, czyli:
Przekonanie,
że mam wystarczające zasoby
do wykonania zadania.
Przekonanie.
To wiara - latami utwierdzana, albo demolowana. Ciekawe - może być tak, że jest kawałek życia, gdzie jesteś ekspertem_tką. I trzymasz się tego mocno, czasami za mocno, rozpaczliwie. Bo miejsca, w których ta wiara jest podkopywana są wrażliwe i nie dadzą się zamaskować innymi sukcesami. Nieustanne omijanie tych kałuż niepewności, zaczyna wchodzić w nawyk. Ich głębokość staje się legendarna, jak otchłań. Niestety, przyjdzie taki moment, kiedy trzeba będzie w takiej ciemnej wodzie umoczyć but, albo całą nogę wsadzić, albo i wskoczyć - mając nadzieję, że dno uderzy w stopy jeszcze przed zanurzeniem głowy. Tak jak nie każdą górę da radę obejść dookoła, tak przez miejsca braku wiary w siebie trzeba zacząć kroczyć. Wypieranie tego, że istnieją takie słabe punkty jedynie skumuluje lęk, to co trudne i nieznane stanie się jeszcze bardziej przerażające. Budowanie wiary w siebie będzie działaniem stałej higieny ducha. Tu - na zboczach Kili nie kąpię się już kilka dni - twarz, zęby - na tyle można sobie pozwolić, a czy chwilowe zaprzestanie dbania o wiarę w siebie byłoby odczuwalne?
Zwrot "wiesz, tak się czuję nieświeżo, bo od wtorku nie miałem okazji się zająć stanem dobrych przekonań o sobie" brzmi jak kawałek dialogu z kabaretu. Świat zewnętrzny reguluje fizyka, bardzo przewidywalna w ciągach przyczynowo skutkowych. W materii niematerialnej - w myślach - będzie pewna analogia. Jak wkraczam w trudny dla siebie obszar, to go poznaję. Jak się oswajam z lękiem, to go zmniejszam - i ja zaczynam go prowadzić, a nie on prowadzi mnie.
No to idę pod górę i wierzę w siebie, mam przekonanie, że coś wstydliwego mi się tu zaraz nie wydarzy. Stop, nie tak. W głowie to trzeba układać inaczej: jak mi się coś przydarzy, to nie będę się wstydzić.
Mam wystarczające zasoby.
Życzeniowo myśli się przyjemnie, bo zabieramy własny trud sprawczy rzeczy i zastępujemy go np. niesamowitym zrządzeniem losu, spektakularnie pozytywnym przypadkiem. To tak, jakby mieć licencję na odgadywanie "x" w równaniu, bez konieczności żmudnych kalkulacji. Proces tworzenia zasobów wystarczających do czegoś zaczyna się od dojrzałości myślenia. Wiem, że muszę zgromadzić wiedzę, doświadczenie, umiejętności, które będę mógł kiedyś użyć. Nie magia, nie zaklęcie, nie bajkowy przedmiot i nie moc bohatera komiksu szczęśliwie ukąszonego we właściwą część ciała. Użalanie się nad sobą roztkliwia i świetnie odsuwa przyczyny na zewnątrz, a rozwinięta ewolucyjne kora mózgowa wykształcając zdolność mowy podsuwa piękne słówka, wśród których króluje: "gdyby". Młody poeta z bloków, Magik z zespołu Paktofonika napisał:
Gdyby podziały gdzieś się podziały
Gdyby równiejsze z równymi równać chciały
Gdyby z pióra słowa dosłowne spływały
Gdyby wielkie nominały
Każdą kieszeń oblężały
Magik niestety nie odnalazł wystarczających zasobów, żeby chcieć żyć.
A gdyby ktoś mu w tych poszukiwaniach pomógł?
"Gdyby" to niebezpieczny spójnik, bo warunkuje w zdaniu podrzędnym coś niemożliwego do spełnienia. W budowaniu pewności lepiej przemawiać do siebie prostszymi zwrotami - bez skomplikowanych warunków, pamiętając, że systematyczne gromadzenie małych zasobów zbuduje z czasem fortecę.
No to idę pod górę, wykorzystując zasoby i śmiejąc się z siebie w duchu, jak przyjemnie byłoby coś z "gdyby" teraz sobie zafundować.
Wykonanie zadania.
Ćwiczeń w życiu bez liku, zupełnie relatywnych w skali trudności. Czasami jeden krok z tysięcy wykonanych codziennie banalnie łatwy, czasami wymaga tytanicznej mocy. W spokojnej analizie tego co mamy do zrobienia, będzie przeszkadzać zestaw bezpieczników, w które jesteśmy wyposażeni. Hormony i neuroprzekaźniki są wysyłane z odsieczą zawsze, gdy możemy się za bardzo zmęczyć lub wkroczyć na prawdopodobnie niebezpieczne terytorium, czyli znaleźć się w choćby pozornie zagrażającej systemowi sytuacji. Demotywacja przed rozpoczęciem starań, by coś zrobić ma rodowód biologiczny i również w tym obszarze trzeba szukać wsparcia. Świadomość emocji, które odczuwamy, stresu czasami obezwładniającego i wewnętrzna zgoda, że takie uczucia są ok, to początek. Wejście na Kilimandżaro, na wysokość prawie 6 tysięcy metrów jest trudne, tak naprawdę tylko z jednego powodu: zmniejszającej się ilości tlenu w powietrzu. Nie ma tu wspinaczki, jest to trochę bardziej zaawansowany trekking i trochę niewygody. Ale mózg jest bombardowany sygnałami: nie ma O2 - uciekaj, uciekaj, uciekaj!!!
Kiedy stajesz przed górą zadania. Jedyne co możesz zrobić, by pomóc pewności siebie w dobrym wykorzystaniu zgromadzeniu zasobów i przeciwdziałaniu biologii ochrony systemu to zacząć myśleć analitycznie, zadając sobie pytania:
Co mogę zrobić w tej sytuacji?
Jak możliwe jest zrealizowanie tego zadania?
Od czego trzeba zacząć?
I wymyślili ludzie jak wejść na świętą górę Masajów: miarowo, aklimatyzując się powoli, wchodząc wyżej i schodząc niżej, nie najprostszą drogą, adaptując mózg, przekonując go, że wszystko jest ok. To małe oszustwo jest szczególnie przydatne przez ostatnie 7 godzin. By w ciemności, poruszając się już ekstremalnie wolno, z częstymi przerwami na oddychanie - głośno nakazywane przez przewodnika - nie stracić ostatecznie pewności siebie.
No to idę pod górę, dzieląc zadanie na nieskończenie wiele zadanek.
Śmieszne - mój krokomierz ma tylko 6 miejsc na cyfry. Po 100 tysiącach kroków licznik się przekręcił - i widzę znowu "0".
Mam czuć się jak nowonarodzony, czy zrozumieć, że wszystko od nowa trzeba zacząć?
PS
„Próbujesz. Przegrywasz. Trudno.
Próbuj jeszcze raz. Przegraj jeszcze raz.
Przegraj lepiej”
Samuel Beckett
To 9 rozdział książki "Nie każdą górę dasz radę obejść dookoła". Całość do pobrania gratis (w wersji do czytania lub słuchania): https://bizlab.pl/shop/books