Słowo na poniedziałek nr 45 - Każdy plaster ma dwa końce.

Powrót do listy artykułów

Opatrunek - w założeniu - robi wiele dobrego: chroni, łagodzi, zabezpiecza. I nasz gatunek już w dziesiątki tysięcy lat temu nauczył się owijać rany: rumiankiem, liśćmi topoli, aloesu, babki lancetowatej, mięty, czy miodunki.

Historia plastra na ranie, czyli drugi koniec jego leczniczej drogi czasami wiąże się z monumentalnym: "ała"! Wszystko zależy od powagi rany.
Z małych zadrapań schodzi zgrabnie - jak ślimak z mokrego liścia, a z dużych to przypomina czasami epickie makabreski rodem z filmów Quentina Tarantino.

Plaster zrywać trzeba brutalnie, szybko, bez wahania. Jakiekolwiek marudzenie - bezsensownie eskaluje ból.

W życiu zaplastrowani jesteśmy jak mumie.
Użalamy się nad swoim losem, by chronić ego.
Uciekamy od poczucia winy, wstydu, zanurzamy się bezradności.
Pokazujemy gorzkie żale, by nas: biedne ofiary ktoś dostrzegł i pocieszył.

Te wszystkie pretensje często adresujemy do konkretnych osób. I mamy im coś za złe. I mamy do nich o coś żal.

Potężne antidotum na życiowe rany, ekstremalnie szybkie - choć brutalne - zerwanie plastra brzmi tak:

"Nikt ci niczego nie jest winien"

Nikt mi nie musi pomagać.
Nikt nie musi zauważyć mojej krzywdy.
Nie potrzebuję od nikogo zadośćuczynienia.

A do blizn idzie się przyzwyczaić, czasami wyglądają całkiem spoko.

Bartosz Zamirowski

PS
A jak się nazywa lęk przed plastrem?
Nie jestem pewien, ale chyba…klajstrofobia?

A tu wersja do słuchania i oglądania:

Data publikacji: 6/9/2025

Mixtura to nasz magazyn

Inspiracje i know-how: gratis

Nie spamujemy, nie nudzimy i nie męczymy. Twój adres email będzie lepiej strzeżony niż numer PIN karty naszego konta firmowego (1234).